Strony

środa, 27 maja 2020

FRAGMENT

Przeszłość, 15 stycznia 1990 roku
– Pani Krysia wszystko ci pokaże – zakomunikowała ciepłym głosem starsza kobieta z dorodnymi fałdkami pod brodą i na brzuchu, ubrana w grube kraciaste spodnie i rozwleczony sweter, który już dawno powinien wylądować w piecu.
– Ja nie chcę – odmówiła po raz kolejny Adela.
– Już ci tłumaczyłam, że na razie zostaniesz w domu dziecka i poczekasz, aż wszystko się wyjaśni.
– A ja już pani mówiłam, że chcę do cioci, bo nie zostanę w tym miejscu – przekomarzała się. Odkąd zawisła nad nią perspektywa pobytu w domu dziecka, cały czas powtarzała, że nie da się w nim zamknąć. Przez ostatnie noce nieustannie śniły jej się koszmary – i wcale nie dotyczyły śmierci rodziców, tylko właśnie tego nowego miejsca. Wciąż wierzyła, że Patrycja z nią zamieszka, ale ciotka zwlekała z decyzją.
Skarbie, twoja ciocia musi najpierw pozałatwiać swoje sprawy, a do tego czasu nie możesz pozostać bez opieki – wyjaśniła kobieta, starając się zachować spokój.

Rozmowa trwała pół godziny i do niczego nie doprowadziła, bo każda z nich powtarzała swoje. Tląca się w Adeli iskierka nadziei z każdą chwilą przygasała. Ciotki nie widziała od dnia pogrzebu rodziców, a tak bardzo chciałaby się do niej przytulić. Pamiętała poranek, gdy wracały z domu Iwony. Ciotka przez całą drogę zbywała milczeniem jej pytania o rodziców i Ada była na nią wściekła. Wyrwała ją z łóżka i wciąż coś przed nią ukrywała. Dopiero kiedy usiadły w salonie, ta młoda i piękna kobieta zaczęła szlochać. Przez dłuższy czas nie wypowiedziała żadnego słowa. Nie patrzyła na przestraszoną dziewczynkę, która kilka godzin wcześniej bawiła się na swoim pierwszym balu sylwestrowym, a teraz z wybałuszonymi oczami siedziała na wersalce i zastanawiała się, dlaczego rodziców nie ma w domu. Wreszcie dopadła do ciotki i zaczęła mocno potrząsać jej ramionami, wykrzykując jedno pytanie: „Gdzie są rodzice?!”. Dwa słowa, które usłyszała chwilę później, sprawiły, że nagle zabrakło jej tchu. Poczuła, że stacza się w przepaść, a po drodze boleśnie odbija od wystających korzeni. I choć minęły już dwa tygodnie, wciąż czuła się poobijana.
– Zaczekasz tutaj na nią – włączyła się do rozmowy pani Krysia, dotychczas cicho przysłuchująca się namowom swojej przełożonej. – Poznasz inne dzieci. One też nie mają rodziców – dodała, licząc na to, że zdoła pocieszyć nową. Ta jednak zamiast z wdzięcznością podziękować, jeszcze bardziej się zaperzyła.
– Nie chcę nikogo poznawać – wydusiła przez zaciśnięte zęby. – Chcę do ciotki, rozumiecie?!
– Nie możesz krzyczeć na panią dyrektor! – zaprotestowała pani Krysia. Przełożona uśmiechnęła się spod lekko zarysowanego na górnej wardze wąsa.
– Adusiu, śpisz w pokoju numer siedem – oświadczyła ze słodyczą w głosie. – Bądź miła dla swoich nowych koleżanek, bo dla wszystkich będzie lepiej, jeśli się zaprzyjaźnicie.
– Posłała pani Krysi przeciągłe spojrzenie, po czym spuściła wzrok na rozłożone przed nią dokumenty sądowe Adeli Witt. Pani Krysia lekko szturchnęła nową wychowankę, wskazując jej drzwi wyjściowe. Dziewczynka zrozumiała, że nie ma wyboru i w najbliższym czasie musi zostać w bidulu. Pamiętała tę nazwę. Kiedyś Iwona opowiadała Adeli, jak jej rodzice zaprosili na święta dziewczynkę z domu dziecka. Podobno bardzo się wtedy denerwowali. Kupili nawet łóżko polowe, żeby miała gdzie przenocować, ale ona tylko zjadła obiad i się rozpłakała. Twierdziła, że chce wracać. Ojciec Iwony natychmiast odstawił zasmarkaną małolatę do domu dziecka, a w duchu łajał żonę za głupi pomysł.
– Chyba powinnaś dzisiaj świętować – odezwała się dyrektorka, gdy już znalazły się przy drzwiach. Pani Krysia czujnie obrzuciła dziewczynkę wzrokiem. Ta jednak wpatrywała się w stary, gdzieniegdzie porwany dywan.
– Wszystkiego najlepszego z okazji trzynastych urodzin – wyrecytowała kobieta zza biurka i zamknęła teczkę.
– Podziękuj. – Pani Krysia znowu ją lekko szturchnęła. Adela burknęła coś pod nosem. Pani Krysia jedynie wzruszyła ramionami, a jej usta osadzone na zbyt małej w stosunku do reszty ciała głowie wygięły się z niesmakiem. Miała już pewność, że to dziecko będzie wymagało mnóstwa pracy i zaangażowania w proces wychowawczy. A podobno rodzice byli dobrze wykształceni. Cóż, najwidoczniej jej teoria o tym, że dobre wychowanie nie idzie w parze z wykształceniem, znowu się potwierdziła. W takich chwilach czuła się dumna, że zamiast pchać się na studia, od razu po maturze poszła do pracy, dzięki czemu zachowała świeżość umysłu niezmąconą przez wygórowane ambicje profesorów akademickich.

Szły długim korytarzem, wzdłuż którego zarówno po prawej, jak i po lewej stronie znajdowało się kilkanaście pokojów. Niektóre pozostawały zamknięte. Było wcześnie, więc starsze dzieci nie wróciły jeszcze ze szkoły, a młodsze pałętały się od pokoju do pokoju, bo pani Krysia zajęła się odprowadzaniem Adeli. Wreszcie dotarły do drzwi, na których zawieszono niewielką drewnianą tabliczkę z odręcznie zapisaną siódemką. Kobieta nacisnęła klamkę i wpuściła dziecko do środka. Adela powoli przestąpiła próg. Pokój był wysoki na co najmniej trzy i pół metra, przez co wydawał się mało przytulny. Przy ścianach ustawiono tapczany nakryte identycznymi szarymi kocami. Nad każdym z nich wisiała niewielka półka na książki i inne drobiazgi. W rogu za drzwiami stała duża trzydrzwiowa szafa, a pod oknem wciśnięto małe biurko, które zachwiało się, gdy tylko dziewczyna się oparła, by wyjrzeć na zewnątrz.
– To twoje łóżko. – Pani Krysia wskazała na łóżko po lewej stronie od drzwi. – A tu masz puste półki w szafie. Zaraz ktoś przyniesie twoją walizkę. Możesz się rozpakować, zanim dziewczynki wrócą na obiad. Później odrabianie lekcji, a po podwieczorku zajęcia w grupie – wyrecytowała doskonale znany sobie plan dnia. – Na razie nie masz lekcji, więc możesz sobie poczytać. Grunt, żebyś nie przeszkadzała innym w nauce i nie łaziła po korytarzu, kiedy wszyscy są w świetlicy. Zrozumiano?

Adela pokiwała głową. Chciała zostać sama. Nie słyszała już słów wypowiadanych przez opiekunkę. Wpatrywała się w swoje łóżko – dwa metry szarości, która spowiła jej dotychczasowe życie. Nie czuła cieknących po policzkach łez. Nie myślała o przyszłości. Pragnęła wrócić do przeszłości. Do swojego dawnego życia. Położyć się we własnym łóżku pachnącym lawendowym mydełkiem, które matka kupowała w Peweksie i wkładała między świeżo wyprasowaną pościel. Tak bardzo chciała przytulić się do ulubionej poduszki przywiezionej latem z Zakopanego. Była wtedy wykończona pieszymi wędrówkami po tatrzańskich szlakach. Ojciec to wiedział, ale chciał, by zobaczyła jak najwięcej – jakby przeczuwał, że następnego razu nie będzie. Wtedy też kupili na Krupówkach haftowaną poduszkę, która miała jej przypominać o tamtych wakacjach. Adela wreszcie opadła na łóżko. Pod palcami poczuła, że koc jest szorstki i bardzo gruby. Nie miała ochoty się na nim kłaść, więc oparła się o ścianę i podkurczyła nogi. Wyjęła z plecaka poduszkę z wyhaftowanym widokiem Tatr i wtuliła w nią twarz. Na szczęście wciąż pachniała domem. A może to tylko jej wyobraźnia podsuwała znajome skojarzenia? Znowu nie mogła zapanować nad łzami i właśnie teraz zaczęły spływać na poduszkę.
Tłum śpiewał razem z nią. O tym, że sama napisała tekst piosenki, wiedzieli nieliczni. Ta należała do menedżera i producenta w jednej osobie.

Kim była? Księżniczką jeżdżącą nowiuśkim bmw, które parkowała na podziemnym parkingu apartamentowca. Jeszcze nie wykupiła mieszkania na własność, ale kredyt spłacała w imponującym tempie. Jeszcze rok, może dwa i wyjdzie na prostą.

Ale kim była? Dziewczyną, która nie pamięta, gdzie nocowała w ubiegłym tygodniu. Pokoje hotelowe zlewały się ze sobą. Kolejne koncerty, podobne miejsca. Tym żyła od pięciu lat. Kim była? Wokalistką? Tancerką? Dziwką? Pierwsza łza popłynęła jej po policzku bez ostrzeżenia. Otarła ją ukradkiem, ale kolejne już więzły w gardle.

Nie była w stanie śpiewać. Benek usiłował ratować sytuację, więc zapobiegawczo skończył grać, zanim doszli do ostatniej zwrotki. Nie ukłoniła się, wybiegła za kulisy, nie oglądając się za siebie. Musiała stąd uciec. Obezwładniający ból unieruchomił jej ciało, które nie zdążyło zrozumieć, co się z nim dzieje. Dotknęła policzka, rozlewający się ból wwiercał się pod czaszkę. Szczęka chyba była cała, ale z nosa popłynęła strużka krwi. Spróbowała ją wytrzeć.
– Zgłupiałaś? – usłyszała nabrzmiały emocjami głos Menago.
– Przerywasz występ i schodzisz ze sceny?! Na gwiazdorzenie musisz jeszcze zapracować. Wracaj, bo chłopaki dwoją się i troją, żeby jakoś zabawić publikę.
– Mam dość – powiedziała, z trudem otwierając usta.
– Mam to w dupie – warknął. – Zbieraj się i na scenę. Tę mroczną stronę Menago odsłonił przed nią zaraz po nagraniu ich pierwszej płyty. Wspólne świętowanie zakończyło się dopiero wtedy, gdy wylądowała z nim w łóżku. Nie pamiętała, kiedy nastąpił pierwszy klaps. Kolejne były już tylko naturalną konsekwencją ostrej zabawy.
– Nie idę. – Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy. – Możesz mnie zabić, ale i tak nie wrócę do tego syfu.
– Myślisz, że jak masz ładną buźkę, to możesz więcej niż inne? – drwił. – Znam takie dziewczynki jak ty. Najpierw lecą na kasę i sławę, a później nagle przypominają sobie o marzeniach.

Miała marzenia. Zwłaszcza jedno. I zrobiła wszystko, by je zrealizować. Zaczęła trzy lata temu. Nikomu nie powiedziała, że zapisała się do liceum wieczorowego. W weekendy grali koncerty, znalazła więc w Warszawie szkołę, w której zajęcia odbywały się od poniedziałku do środy. Na początku miała problemy z organizacją, ale szybko doszła do wprawy i kłamała, że odsypia weekend albo musi zrobić zakupy. Próby mieli tylko w czwartki i wtedy pozostawała do dyspozycji zespołu. Na maturę poszła dobrze przygotowana. Przeczytała wszystkie lektury. Nie opuściła też zajęć fakultatywnych. Kiedy zobaczyła wyniki egzaminu, zalała się łzami. Teraz już mogła ogłosić całemu światu, że nie jest zerem. Tyle tylko, że zespół właśnie rozpoczynał letnią trasę koncertową i nikogo nie obchodziła jej matura. Nie przyznała się też, że pod koniec wakacji złożyła dokumenty na Uniwersytecie Warszawskim. Instytut Biochemii – właśnie tam chciała studiować. Czekała tylko na potwierdzenie, że będzie to mogła robić wieczorowo. Drżała, ale nie dała tego po sobie poznać. Jeżeli chciała zmian, nie mogła okazać słabości.
– Zainwestowałem w ciebie, nauczyłem cię wszystkiego, a ty tak po prostu chcesz odejść? – drwił. – Ode mnie się nie odchodzi, księżniczko! – Przysunął usta do jej twarzy. Jego wykrzywione nienawiścią usta szepnęły: – To ja wypierdalam z roboty takie szmaty jak ty.
– To mnie wypierdol – syknęła i ostatkiem sił zdobyła się na to, by odwrócić się do niego plecami. Najpierw szła powoli, usiłując zachować równowagę. Nie zdołała jednak odejść daleko, bo nagle poczuła mocne szarpnięcie za bark. Kiedy odruchowo odwróciła głowę, napastnik bez skrupułów to wykorzystał i ponownie uderzył ją w twarz. Głowa odskoczyła na bok jak u szmacianej lalki. Tym razem krew trysnęła z nosa, zalewając jej twarz. Spróbował zakryć się rękami, ale kolejne ciosy spadały na nią z różnych stron. Upadła na kolana, wciąż osłaniając głowę.
– Kop – szepnęła, krztusząc się krwią. – Szmacie nic nie zaszkodzi. Próżno czekała. Zbolałym wzrokiem omiotła zaplecze. Nikogo w nim nie było. To dziwne, bo zazwyczaj kręciło się tu kilkanaście osób. Powlekła się do wyjścia. Nie miała pojęcia, jak wrócić do Warszawy. Nie znała nawet nazwy wsi, w której była. Szła przed siebie, nie rejestrując odgłosów wokół. Krzyki i gwizdy tłumu zlewały się ze sobą. Zataczała się na boki. Utykała na jedną nogę. Dopiero gdy zerknęła w dół, dostrzegła, że złamał się jej jeden obcas. Zdjęła buty i nierównym krokiem ruszyła tam, gdzie spodziewała się wyjścia.
– Co się stało? Nie rozpoznała głosu. Odwróciła się całym ciałem. Stojący przy niej mężczyzna miał na sobie mundur i właśnie wzywał karetkę.
Pawełek był wyjątkowym dzieckiem. Nawet nie wyobrażała sobie, że macierzyństwo może jej przysporzyć tyle radości. Jednocześnie miała poczucie, że matką została zbyt późno. Wiele czytała o dojrzałym macierzyństwie, ale kiedyś przeczytała też o tym, że istnieje małe prawdopodobieństwo, iż dożyje chwili, gdy na świecie pojawią się jej wnuki. Poza tym dojrzałość wcale nie strzeże przed popełnianiem błędów wychowawczych. Owszem, są inne niż u nastoletnich matek, ale nie można ich wykluczyć.

– Pokroję ciasto. – Wstała i wyszła z salonu. Kuchnię połączyli z jadalnią. Musieli wprowadzić pewne zmiany w układzie mieszkania i odpowiednio za nie zapłacić, ale efekt był zadowalający. Każdy, kto dłużej tu przebywał, szybko zapominał, że znajduje się w bloku. Adela kochała tę przestrzeń. Zawsze marzyła o domu z niewielkim ogródkiem, ale to było jeszcze przed nimi. Może na starość…? Dźwięk dzwonka obwieścił przybycie oczekiwanego gościa. Adela otworzyła drzwi i uśmiechem powitała młodą dziewczynę w poszarpanych dżinsach i grubej pikowanej kurtce z kapturem.
– Dzień dobry – odezwała się studentka. – Jestem Joanna. To ze mną jest pani umówiona na rozmowę – wyjaśniła, energicznie potrząsając dłonią gospodyni. – Zapraszam do salonu. Joanna bez słowa zdjęła wysokie glany i podała kobiecie puchową kurtkę, spod której wyłonił się jasnoróżowy rozwleczony sweterek. Adela coraz lepiej rozumiała, dlaczego Joanna zgodziła się przyjść dzisiaj na rozmowę. Widocznie bardzo potrzebowała tej pracy. W rozmowie telefonicznej wspominała, że poprzedni pracodawcy właśnie wyjechali na pół roku do Holandii, a ona nie może bezczynnie czekać na ich powrót.
– Mam referencje i numer telefonu państwa Bednarków – oświadczyła, wchodząc do salonu. – To jest mój mąż Albert Wiśniewski – wyjaśniła Adela, biorąc od dziewczyny kartkę. Albert przywitał się i zaproponował Joannie herbatę. Kiedy wyszedł do kuchni, Adela zaprosiła ją do salonu i usiadły na kanapie. Przez chwilę wnikliwie czytała treść referencji i co rusz z uznaniem kiwała głową. Joanna w tym czasie zdążyła pobieżnie obejrzeć salon. W oknach nie było firanek. Zamiast nich wisiały grube tłoczone rolety w kolorze szarym. W podobnej tonacji utrzymano kanapę. Białe lakierowane meble niemal odcinały się od ciemnej podłogi. Tylko fotel z wysokim zagłówkiem był pstrokaty. Jej wzrok przyciągnął nowoczesny, zawieszony tuż nad telewizorem obraz, na którym namalowano różnobarwne plamy. Na pozór przypominał dziecięcy bohomaz, ale nowoczesny i bardzo oryginalny wystrój wnętrza kazał jej sądzić, że autorem jest jakaś wschodząca gwiazda malarstwa. Może zdołałaby dostrzec nazwisko umieszczone w rogu obrazu, ale światło w salonie było zbyt przyciemnione.
– Nie wiedziałam, że ma pani aż tak długi staż pracy z dziećmi – zaczęła Adela, odkładając kartkę na szklany stolik.
– Pilnowałam dzieci sąsiadów już wtedy, gdy chodziłam do liceum – tłumaczyła, uśmiechając się.
– Lubiłam to zajęcie i miałam kieszonkowe na drobne wydatki. Jasne, niedbale postrzępione włosy opadły Joannie na czoło, częściowo zakrywając szare oczy. Ciągle musiała je przeczesywać dłonią, ale te uparcie wracały na swoje miejsce. – Rozumiem, że ma pani doświadczenie w opiece nad niemowlętami? – spytał Albert, wchodząc do salonu z filiżanką herbaty malinowej, którą ustawił przed Joanną.
– Oczywiście. Jasiem opiekowałam się od trzeciego miesiąca życia, bo pani Bednarek musiała szybko wrócić do pracy.
– Pawełek ma siedem miesięcy. – Adela uśmiechnęła się, spoglądając w stronę wózka. – I jest bardzo grzecznym dzieckiem. Czy może nam pani powiedzieć… – Proszę mi mówić po imieniu – przerwała Albertowi.
– Dobrze, skoro tak sobie życzysz – zgodził się. – W takim razie powiedz nam, jak wygląda twój dzień opieki nad dzieckiem.
– Nie da się ułożyć jednakowego schematu, bo każdy dzień przynosi coś nowego. Staram się bawić z dzieckiem, zgodnie z metodą Montessori podążać śladem jego zainteresowań i je rozwijać.
– Wspominałaś, że studiujesz pedagogikę – wtrąciła Adela z zadowoleniem.
– To wprawdzie pedagogika specjalna, ale lubię tę dziedzinę. Naprawdę dużo się uczę i już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zacznę pracować z dziećmi niepełnosprawnymi.
– W przypadku Pawełka praktyki nie zdobędziesz, ale to zawsze nowe doświadczenie – oznajmił Albert.
– Na którym jesteś roku? – spytała Ada.
– Na drugim.
– Wybrałaś już temat pracy licencjackiej?
– Wciąż się nad nim zastanawiam.
– Czy opieka nad Pawełkiem nie będzie ci przeszkadzać w nauce? – zapytał.
– Pani Adela powiedziała, że mogę przychodzić po południu. Wtedy już nie mam zajęć na uczelni.
– Czy zdołasz być około czternastej trzy razy w tygodniu?
– Nie będzie z tym najmniejszego problemu. Czyli jesteśmy wstępnie umówieni – oświadczył Albert.
– Pozostaje kwestia finansowa. Jakie są twoje oczekiwania?
– Piętnaście za godzinę?
– W takim razie sprawę uważam za załatwioną – powiedział Albert i ochoczo potrząsnął dłonią młodej dziewczyny.
– Czy teraz mogę zobaczyć państwa synka?
– Zapraszam. – Adela podniosła się z kanapy i podeszła do wózka. Dziecko leżało, zabawnie mrużąc oczy. Wciąż przebierało paluszkami, ale nie wydawało żadnych dźwięków.
– Jaki piękny – zachwyciła się Joanna. – Cześć, maluchu. Dziecko nie zwróciło na nią uwagi, zainteresowane własnymi dłońmi. – Jak się masz? Pewnie jesteś zmęczony po całym dniu świątecznych wrażeń – dociekała, a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Spróbowała dotknąć dłoni dziecka, ale nie spotkało się to z jego reakcją. Chłopiec wciąż wpatrywał się w przestrzeń gdzieś za nią. – Obiecuję ci, że wkrótce zaczniemy niezłą zabawę. Już to widzę, jak będziemy razem raczkować po podłodze. I wiesz co? Urządzimy wyścig. A jestem w tym naprawdę niezła – opowiadała mocno przejęta.
Tymczasem dziecko podrygiwało we własnym rytmie. Jego jasne włosy, nieco wytarte na czubku głowy, z przodu sięgały oczu. Widocznie dlatego Adela zaczesała je na bok. Ciemne oczy odbijały się od jasnej cery i sprawiały wrażenie nieobecnych. Joanna przez cały czas śledziła ruchy dziecka i była coraz bardziej przekonana, że coś tu nie gra. Przypomniała sobie jeden z niedawnych wykładów. To niemożliwe, żeby miała rację. Wiele czytała o różnych przypadkach, ale dotychczas nie spotkała takiego dziecka. Wykładowca na zajęciach powiedział wprawdzie, że w ostatnich latach coraz częściej diagnozuje się te schorzenia u dzieci, ale wciąż nie są powszechne. A może przesadza? W końcu jest dopiero na drugim roku studiów. Może jej umysł jest zbyt przeciążony i dlatego wszędzie widzi tylko problemy? Na pewno musi odpocząć. Tych kilka dni powinna poświęcić na wypoczynek, żeby nie zrazić do siebie nowych pracodawców. Wystarczy, że poprzedni wzięli nogi za pas, gdy zaczęła zbyt głęboko wchodzić w ich rodzinne relacje. Zagryzła wargi i odwróciła się w stronę stojącej tuż za nią Adeli.
– Rzeczywiście, Pawełek jest cudownym chłopcem – powiedziała.
– Czyli od stycznia będziesz się nim opiekować? – upewniła się Adela.
– Z ogromną przyjemnością.
– Twoja herbata. – Albert wskazał na kolorową filiżankę, nad którą wciąż unosiła się para. – Spróbujesz ciasta od mojej mamy?
– Chętnie – odparła i nieco ciszej dodała: – Dawno takiego nie jadłam. Adela nałożyła na talerzyk kawałek ciasta i podała go dziewczynie. Ta powoli przeżuwała kęs za kęsem, jedynie potakując gospodarzom i wciąż wpatrując się w dziecko. Myślami była zupełnie gdzieś indziej. A wzbierający w niej niepokój niemal ją obezwładniał.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz