Albert
przez dłuższą chwilę milczał. To nie była kobieta, którą znał i kochał. Kiedyś wspólne życie wydawało się łatwiejsze.
Potrafili w ciągu godziny spakować
ubrania i wyjechać na Mazury. Wieczorami
wychodzili do kina i żadne z nich nie spoglądało na zegarek. Adela wracała zmęczona z pracy,
ale wciąż wyrażała ochotę na rozmowy o
wszystkim i o niczym. Ostatnio coraz
rzadziej zdarzały się takie dni. Jakby żałowała na nie energii.
Prawda jednak była taka, że mieli dla kogo ją kumulować.
–
Przepraszam – szepnęła, odwracając wzrok. – Chciałabym, żeby nasze problemy wreszcie się
skończyły. Tym razem to Albert
przytaknął głową w milczeniu. – Tyle bym
dała, żeby po spotkaniu z tymi fachowcami nasze
życie stało się łatwiejsze. Żeby ktoś mi powiedział, że rozwój Pawełka mieści się w normie i nie ma się czym
przejmować.
–
Ada, nie myśl o tym teraz. Delikatnie
przygryzła dolną wargę i spojrzała na męża.
On też jej się przyglądał. Jego ciemne oczy wciąż błyszczały miłością, a w głosie nie wyczuła napięcia. – Musisz być silna dla nas – ciągnął. –
Jesteśmy na ostatniej prostej. Wiedza
jest o wiele lepsza od niewiedzy. Jeśli poznamy
diagnozę, zaczniemy działać. Teraz to jest najważniejsze.
Adela
ostatnio kompletnie nie panowała nad emocjami.
Coraz częściej zdarzało się jej pokrzykiwać na pracowników, czego wcześniej nigdy nie odważyłaby się
robić. Nawet Uli się oberwało za brak
aktualnego zamówienia na farby i szampony.
Wprawdzie później przeprosiła przyjaciółkę za swoje zdenerwowanie, ale ta do końca dnia chodziła jak
struta.
–
Dlaczego to nam musiało się przytrafić? – szepnęła, a łza kapnęła na jej szlafrok. – Czy jestem aż tak
złą matką? Starałam się. Byłam na każde
zawołanie. Pawełek jest dla mnie najważniejszy.
Kocham tę kruszynkę – mówiła, a kolejne łzy więzły jej w gardle.
–
Ada, proszę. – Albert wierzchem dłoni wytarł jej twarz. – Nie możesz w ten sposób mówić. Pawełek jest
cudownym dzieckiem i żadna diagnoza tego
nie zmieni. Kochamy go i zrobimy co w naszej mocy, żeby mu pomóc. To nie
wyrok śmierci.
–
A ja czasem tak właśnie się czuję – stwierdziła z wyrzutem. Jej dłonie drżały, a głos się łamał. Ktoś,
kto właśnie teraz zobaczyłby ją po raz
pierwszy, mógłby pomyśleć, że Adela Wiśniewska
to krucha i nieporadna kobieta, która użala się nad swoim losem. Jednak Albert wiedział, że to
zupełnie inny typ kobiety, a pozory
łudzą. Zbyt wiele w życiu przeszła i nie zasługiwała na kolejną przeszkodę, ale też nie tracił
nadziei, że jego żona jest w stanie
podnieść się i biec dalej. Odkąd ponad
dwa i pół roku temu urodziła Pawełka, do ich życia wkradł się niepokój. Nic dziwnego, że często bywała
zmęczona i nawet najprostsze domowe
czynności traktowała jak wyzwanie.
–
Twoja mama miała rację – oświadczyła.
Albert
zmarszczył brwi, szukając w pamięci chwili, gdy jego matka wykazała się jakąś zdumiewającą
mądrością, i jakoś nic szczególnego nie
przychodziło mu do głowy. Wręcz przeciwnie,
coraz częściej matka go irytowała i zaskakiwała swoimi poglądami na wychowanie dzieci, więc tym
bardziej nie mógł zrozumieć, jakim cudem
nagle stała się dla Ady autorytetem.
Przecież żona ciągle powtarzała, że nie chce, żeby Danuta panoszyła się w ich domu i organizowała im życie.
Wystarczy, że robiła tak u rodzeństwa
Alberta. Może jego brat i siostra godzili
się na to, ale on nie musiał.
–
Pewnie powinnam być bardziej stanowcza dla Pawełka.
–
I co to by dało? – Albert szeroko otworzył oczy. – Pawełek lepiej by się rozwijał? – Albert, ja nie wiem. – Pokręciła głową, po czym schowała twarz w dłoniach. – Ja po prostu szukam
wyjaśnienia.
– Wiem, kochanie, wiem
– szepnął i ukląkł tuż przy niej. Oparła głowę na jego ramieniu i tak trwali
jakiś czas. Pamiętała, jak bardzo się cieszyli, gdy okazało się, że zaszła w
ciążę. Nie byli jeszcze małżeństwem, ale to tylko przyspieszyło decyzję
o ślubie. Nie była już
nastolatką i wiedziała, że związek to odpowiedzialność i zaangażowanie, dlatego
musiała mieć pewność, że postępuje właściwie. Ostatecznie to Pawełek podjął za
nią decyzję o sformalizowaniu związku, a jego narodziny
uznała za cud.
Wcześniej rzadko myślała o macierzyństwie. Być może nie spotkała osoby, z którą
chciałaby założyć rodzinę. Albert był inny i właśnie za to go pokochała.
Adela ukradkiem zerknęła na
męża. Nie musiał nic więcej wyjaśniać.
Od trzech miesięcy regularnie wracał do tematu
listów. Kiedy po raz pierwszy je zobaczyła, czuła, jak jej serce rozpada się na tysiące drobnych kawałków bez
szans na ich ponowne połączenie.
Kilkanaście kolorowych kopert nadgryzionych
zębem czasu wypadło z zaadresowanej do niej dużej, szarej koperty. Nie potrzebowała nazwiska
nadawcy. Wiedziała, kto przysłał te
listy. Zebrała je z podłogi i przycisnęła do serca. Ogarnęła ją chęć, by natychmiast
je otworzyć i przeczytać, ale w głowie
wciąż pobrzmiewało ostrzeżenie, by pozostawić
przeszłość w spokoju. Przecież właśnie to obiecała sobie po ostatniej rozmowie z Krystyną. Najlepszym
wyjściem jest zapomnienie. Dlaczego więc
wbrew temu listy pojawiły się w jej
domu? Czyżby dawną opiekunkę po tylu latach dopadły wyrzuty sumienia? Już bardziej strach, że na
łożu śmierci ksiądz jej nie odpuści
grzechów! Czy w ten sposób zdobyte dowody
mogą kogoś uszczęśliwić? Od trzech miesięcy każdego dnia budziła się z tym pytaniem i marzyła, by
przestać myśleć o ich treści. Nie była
jednak na tyle silna, by pozbyć się dokumentów
potwierdzających bezduszność osoby, którą w dzieciństwie darzyła miłością.
– Rozmawialiśmy już o tym –
stwierdziła chłodno i odwróciła się do
dziecka.
– Owszem, ale widzę, że ze
sobą walczysz i jak dużo energii
kosztuje cię ta sprawa. Może więc lepiej poznać tę drugą wersję?
– Nie potrzebuję jej –
odparła, nie patrząc na niego.
– Nawet jeśli jej nie
potrzebujesz, jest niezbędna naszej
rodzinie – naciskał i nie czekając na kolejne wymówki, skrył się w sypialni.
Adela słyszała, jak otwiera
drzwi szafy i wyjmuje ubrania. Chciała
podbiec i najzwyczajniej w świecie przytulić się do niego, ale coś ją hamowało. Jakby pomiędzy
nią a resztą świata wyrosła bariera.
Kiedyś sądziła, że miarą sukcesu jest to,
ile człowiek posiada. Pewnie dwadzieścia lat temu niewielu postawiłoby
na to, że zdoła zdobyć wykształcenie, rozkręcić
firmę i założyć rodzinę. A jednak dokonała tego wszystkiego. Dlaczego więc wciąż nie potrafiła oddychać
pełną piersią? Dlaczego wciąż spoglądała
wstecz, jakby w obawie, że wszystko, co
posiada, jest tylko snem? Gdy straciła
rodziców, obsesyjnie marzyła o własnym domu.
Długo wierzyła, że stworzy go dla niej Patrycja. Straciła jednak na to nadzieję, a raczej zepchnęła w
podświadomość. W każdym facecie szukała
partnera, który dałby jej namiastkę rodzinnego
ciepła. Może źle trafiała, a może jej oczekiwania przerażały innych? Kiedyś nawet wybrała się w
tej sprawie do psychologa. Myślała, że
obca osoba szybciej dostrzeże problem i
spróbuje jej pomóc. Czy to była stracona godzina? Może gdyby stała na baczność albo klęczała na grochu,
bardziej zapadłaby jej w pamięci.
Tymczasem starszy, przyjemnie uśmiechający
się psycholog, w eleganckim garniturze z kolorową muszką uwiązaną pod śnieżnobiałym kołnierzykiem,
wskazał jej leżankę i poprosił, by
opowiedziała o swoich problemach. Jak tu
mówić o przedwczesnej stracie rodziców, przedłużającym się pobycie w bidulu i pogrzebanych
nadziejach na artystyczny sukces
człowiekowi, który przez całą wizytę wypatruje czegoś za oknem? Do pewnego momentu nawet jej nie
przeszkadzało, że stał tyłem do niej.
Nie czuła się speszona, ale kiedy w jej
głowie rodziły się kolejne pytania, którymi strzelała jak z karabinu, a psycholog wciąż pochłonięty był
podziwianiem pięknego parku, poddała
się. Wyszła i w recepcji uiściła opłatę
za wizytę u znanego i cenionego profesora psychologii. Cena odpowiadała długości tytułu na jego
wizytówce. Niesmak Adeli osiągnął
rozmiar Wału Miedzeszyńskiego.
– Będę rano – usłyszała
głos Alberta wkładającego buty w
przedpokoju. Nie pocałował jej. Nawet
nie zajrzał do pokoju.
Nie oglądała się za siebie.
Teraz patrzyła w przyszłość. Kiedy
wsiadła do samochodu, odetchnęła. Miała wrażenie, jakby ogromny ciężar spadł z jej serca. Drobne płatki śniegu zatańczyły tuż przed
szybą. Iście bajkowa pogoda. Powoli
odjechała z parkingu. W radiu rozbrzmiewały
taneczne piosenki. Przypomniała sobie, w jakim nastroju rodzice ruszali na feralny bal, z którego
nigdy nie powrócili. Kim teraz by była,
gdyby nie koszmar tamtej nocy? Gdzie by
mieszkała i z kim? Czy poznałaby Alberta? Być może nigdy nie urodziłaby dziecka, pochłonięta karierą.
– Nie jest tak źle –
stwierdziła. – Jestem, kim jestem – dodała
i przypomniała sobie wiadomość od Patrycji. Pisała, że znalazła coś ważnego z mieszkania
swojego brata, że postara się zrobić
zdjęcia oraz jak najszybciej je przesłać.
Adela z niepokojem
spoglądała na leżącą na siedzeniu niemą
komórkę. Wiedziała, że Patrycja do późna dzisiaj pracowała i pewnie dopiero zjadła kolację. Na tę myśl
Adela poczuła ściśnięcie w żołądku.
Przez to sylwestrowe zamieszanie
zapomniała o obiedzie. Delikatnie nacisnęła pedał gazu. Samochód przyspieszył.
Kilkanaście minut później stanęła przed drzwiami swojego mieszkania. Do środka weszła na palcach z
obawy, by nie obudzić syna. Jednak w
pokoju dostrzegła Pawełka siedzącego
wśród napompowanych balonów zaścielających całą podłogę.
– Czy o czymś nie wiem? –
spytała, patrząc na rozanieloną twarz
Alberta, który nie odrywał ust od nadmuchiwanego balona. – Jakaś impreza niespodzianka?
Albert umiejętnie złapał za
końcówkę i zawiązał ją. Podrzucił w górę
balon i odbił w stronę synka.
– To nasze sylwestrowe
przyjęcie. Jak ci się podoba? – Wskazał
na pokój.
– Jestem pod
wrażeniem.
– Sami to zrobiliśmy.
– Tym bardziej
podziwiam.
– Jesteś głodna?
– Jak wilk. – Uśmiechnęła
się i wyszła, by zdjąć kurtkę i buty.
– Myj ręce i szybko wracaj
na przyjęcie – polecił. Adela zrobiła
głęboki wdech, ale zanim zdołała coś powiedzieć, Albert zniknął w kuchni. Z braku wyboru
poszła więc do łazienki. Teraz marzyła
tylko o łóżku. Stała na nogach od ósmej rano.
Zerknęła na swoje odbicie w dużym lustrze, nad
którym wisiały dwa kinkiety. Jej podkrążone oczy i nazbyt
nonszalancko rozwichrzone włosy, nawet
jak na fryzjerkę, jedynie dopełniały jej
samopoczucie.
– Wychodzisz? – zagrzmiał
donośny głos Alberta.
– Już, już – przekonywała,
choć nawet nie zmoczyła rąk. Westchnęła
i poprawiła fryzurę, by nadać jej równie niebanalny kształt, co wcześniej, ale niesforne kosmyki
opadające na twarz odgarnęła za ucho.
Teraz z aprobatą pokiwała głową i
odkręciła kurek z zimną wodą. Chwilę
później pojawiła się w salonie. Światło przygasło. Na niewielkim stoliku stały dwa talerzyki, w
których odbijał się blask świec. Na
półmisku leżały plasterki cienko pokrojonej,
podsuszanej wędliny. Obok na srebrnej tacy piętrzyły się równo zwinięte koreczki z łososiem,
awokado i ogórkiem, które tak
uwielbiała. Dalej stały dwa rodzaje sałatek i pieczywo. Adela przenosiła wzrok na kolejne naczynia,
nie mogąc się nadziwić. W domu to ona
zajmowała się gotowaniem i nie podejrzewała
męża o żadne kulinarne zdolności. Nawet jajek
na miękko nie umiał ugotować.
– A co to za przyjęcie? –
odezwała się wreszcie.
– Tak rzadko gdzieś
wychodzimy, że pomyślałem o nadrobieniu
zaległości.
– I chcesz mi wmówić, że to
wszystko sam przygotowałeś?
– Nie musiałem – stwierdził
dość enigmatycznie. – Mama zaproponowała
pomoc. Adela pokiwała ze zrozumieniem.
Danuta uwielbiała czuć się potrzebna,
nawet jeśli wyręczała w pracy innych. Czasem
bywało to irytujące, ale w niektórych sytuacjach zbawienne. Najwidoczniej Albert uznał, że to taka
wyjątkowa chwila.
– Częstuj się – zachęcał,
nalewając do kieliszka białe wino.
– Chcesz mnie upić?
– Skąd – zakpił. – Nawet
przez myśl by mi to nie przeszło –
skłamał gładko.
– To dobrze, bo czekam na
ważną wiadomość i nie chcę być wtedy
niepoczytalna. Albert spojrzał na nią
pytająco. – Patrycja ma mi przesłać
kopie znalezionych dokumentów. Podobno
jest tam coś ważnego. À propos, zaraz sprawdzę,
czy już tego nie mam – wyjaśniła i włączyła telefon. Grymas rozczarowania zamajaczył na jej zmęczonym
obliczu.
– Jest sylwester –
zauważył.
– Obiecała, że wyśle.
– Jutro też jest dzień –
oświadczył, wyjmując z jej dłoni komórkę.
– Czekałaś tyle lat, to jeden dzień nie zrobi żadnej różnicy – dodał, odkładając aparat na parapet. – A
teraz już jedz.
– Jeśli myślisz, że przez
żołądek do serca, to… – zawiesiła głos,
wciąż go obserwując – masz rację.
Nałożyła sobie pokaźną porcję sałatki i kilka koreczków. Rzeczywiście pieściły podniebienie. Danuta
posiadała wyjątkowe poczucie smaku, dlatego cała rodzina lubiła jej kuchnię. Albert najwidoczniej już wcześniej
sprawdził jakość posiłku, bo teraz tylko
patrzył na wygłodniałą żonę. Kiedy Adela
zaspokoiła pierwszy głód, uświadomiła sobie,
że nigdzie nie dostrzegła syna. Czyżby aż tyle czasu spędziła w łazience?
– Pawełek już śpi? – Położyłem go do łóżeczka, żebyśmy mieli
trochę czasu dla siebie – powiedział
ciepłym tonem.
– Chyba ostatnio
zapomnieliśmy, jakie to ważne – westchnęła
i napiła się wina. Schłodzony
alkohol bez pośpiechu wędrował do jej żołądka.
Procenty jednak szybko rozgrzały organizm. Dwa rumieńce wykwitły na policzkach i ożywiły jej
wygląd.
– Teraz wyglądasz pięknie –
odezwał się Albert, podchodząc i biorąc
ją za rękę. – Mogę cię prosić?
– Przecież nie ma muzyki –
zauważyła nad wyraz przytomnie.
– Ja jej nie potrzebuję, a
ty? – szepnął, pomagając jej wstać.
– Przy tobie? Nigdy! Objął
ją i mocniej przyciągnął do siebie. Czuła jego zapach. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że rzadko
spędzali ze sobą czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz