środa, 27 maja 2020

FRAGMENT T.2



Albert przez dłuższą chwilę milczał. To nie była kobieta,  którą znał i kochał.  Kiedyś wspólne życie wydawało się łatwiejsze. Potrafili  w ciągu godziny spakować ubrania i wyjechać na Mazury.  Wieczorami wychodzili do kina i żadne z nich nie spoglądało  na zegarek. Adela wracała zmęczona z pracy, ale wciąż  wyrażała ochotę na rozmowy o wszystkim i o niczym. Ostatnio  coraz rzadziej zdarzały się takie dni. Jakby żałowała na  nie energii.  Prawda jednak była taka, że mieli dla kogo ją kumulować.
– Przepraszam – szepnęła, odwracając wzrok. – Chciałabym,  żeby nasze problemy wreszcie się skończyły.  Tym razem to Albert przytaknął głową w milczeniu.  – Tyle bym dała, żeby po spotkaniu z tymi fachowcami nasze  życie stało się łatwiejsze. Żeby ktoś mi powiedział, że rozwój  Pawełka mieści się w normie i nie ma się czym przejmować. 
– Ada, nie myśl o tym teraz.  Delikatnie przygryzła dolną wargę i spojrzała na męża.  On też jej się przyglądał. Jego ciemne oczy wciąż błyszczały  miłością, a w głosie nie wyczuła napięcia.  – Musisz być silna dla nas – ciągnął. – Jesteśmy na ostatniej  prostej. Wiedza jest o wiele lepsza od niewiedzy. Jeśli poznamy  diagnozę, zaczniemy działać. Teraz to jest najważniejsze. 
Adela ostatnio kompletnie nie panowała nad emocjami.  Coraz częściej zdarzało się jej pokrzykiwać na pracowników,  czego wcześniej nigdy nie odważyłaby się robić. Nawet Uli się  oberwało za brak aktualnego zamówienia na farby i szampony.  Wprawdzie później przeprosiła przyjaciółkę za swoje zdenerwowanie,  ale ta do końca dnia chodziła jak struta. 
– Dlaczego to nam musiało się przytrafić? – szepnęła, a łza  kapnęła na jej szlafrok. – Czy jestem aż tak złą matką? Starałam  się. Byłam na każde zawołanie. Pawełek jest dla mnie najważniejszy.  Kocham tę kruszynkę – mówiła, a kolejne łzy więzły  jej w gardle. 
– Ada, proszę. – Albert wierzchem dłoni wytarł jej twarz.  – Nie możesz w ten sposób mówić. Pawełek jest cudownym  dzieckiem i żadna diagnoza tego nie zmieni. Kochamy go i zrobimy co w naszej mocy, żeby mu pomóc. To nie wyrok  śmierci. 
– A ja czasem tak właśnie się czuję – stwierdziła z wyrzutem.  Jej dłonie drżały, a głos się łamał. Ktoś, kto właśnie teraz  zobaczyłby ją po raz pierwszy, mógłby pomyśleć, że Adela Wiśniewska  to krucha i nieporadna kobieta, która użala się nad  swoim losem. Jednak Albert wiedział, że to zupełnie inny typ  kobiety, a pozory łudzą. Zbyt wiele w życiu przeszła i nie zasługiwała  na kolejną przeszkodę, ale też nie tracił nadziei, że  jego żona jest w stanie podnieść się i biec dalej. Odkąd ponad  dwa i pół roku temu urodziła Pawełka, do ich życia wkradł  się niepokój. Nic dziwnego, że często bywała zmęczona i nawet  najprostsze domowe czynności traktowała jak wyzwanie. 
– Twoja mama miała rację – oświadczyła. 
Albert zmarszczył brwi, szukając w pamięci chwili, gdy jego  matka wykazała się jakąś zdumiewającą mądrością, i jakoś nic  szczególnego nie przychodziło mu do głowy. Wręcz przeciwnie,  coraz częściej matka go irytowała i zaskakiwała swoimi  poglądami na wychowanie dzieci, więc tym bardziej nie mógł  zrozumieć, jakim cudem nagle stała się dla Ady autorytetem.  Przecież żona ciągle powtarzała, że nie chce, żeby Danuta panoszyła  się w ich domu i organizowała im życie. Wystarczy, że  robiła tak u rodzeństwa Alberta. Może jego brat i siostra godzili  się na to, ale on nie musiał. 
– Pewnie powinnam być bardziej stanowcza dla Pawełka. 
– I co to by dało? – Albert szeroko otworzył oczy. – Pawełek  lepiej by się rozwijał?                      – Albert, ja nie wiem. – Pokręciła głową, po czym schowała twarz w dłoniach. – Ja po prostu szukam wyjaśnienia.
– Wiem, kochanie, wiem – szepnął i ukląkł tuż przy niej. Oparła głowę na jego ramieniu i tak trwali jakiś czas. Pamiętała, jak bardzo się cieszyli, gdy okazało się, że zaszła w ciążę. Nie byli jeszcze małżeństwem, ale to tylko przyspieszyło decyzję
o ślubie. Nie była już nastolatką i wiedziała, że związek to odpowiedzialność i zaangażowanie, dlatego musiała mieć pewność, że postępuje właściwie. Ostatecznie to Pawełek podjął za nią decyzję o sformalizowaniu związku, a jego narodziny
uznała za cud. Wcześniej rzadko myślała o macierzyństwie. Być może nie spotkała osoby, z którą chciałaby założyć rodzinę. Albert był inny i właśnie za to go pokochała.
Adela ukradkiem zerknęła na męża. Nie musiał nic więcej  wyjaśniać. Od trzech miesięcy regularnie wracał do tematu  listów. Kiedy po raz pierwszy je zobaczyła, czuła, jak jej serce  rozpada się na tysiące drobnych kawałków bez szans na ich  ponowne połączenie. Kilkanaście kolorowych kopert nadgryzionych  zębem czasu wypadło z zaadresowanej do niej dużej,  szarej koperty. Nie potrzebowała nazwiska nadawcy. Wiedziała,  kto przysłał te listy. Zebrała je z podłogi i przycisnęła do serca. Ogarnęła ją chęć, by natychmiast je otworzyć i przeczytać,  ale w głowie wciąż pobrzmiewało ostrzeżenie, by pozostawić  przeszłość w spokoju. Przecież właśnie to obiecała sobie  po ostatniej rozmowie z Krystyną. Najlepszym wyjściem  jest zapomnienie. Dlaczego więc wbrew temu listy pojawiły  się w jej domu? Czyżby dawną opiekunkę po tylu latach dopadły  wyrzuty sumienia? Już bardziej strach, że na łożu śmierci  ksiądz jej nie odpuści grzechów! Czy w ten sposób zdobyte dowody  mogą kogoś uszczęśliwić? Od trzech miesięcy każdego  dnia budziła się z tym pytaniem i marzyła, by przestać myśleć  o ich treści. Nie była jednak na tyle silna, by pozbyć się dokumentów  potwierdzających bezduszność osoby, którą w dzieciństwie  darzyła miłością. 
– Rozmawialiśmy już o tym – stwierdziła chłodno i odwróciła  się do dziecka. 
– Owszem, ale widzę, że ze sobą walczysz i jak dużo energii  kosztuje cię ta sprawa. Może więc lepiej poznać tę drugą  wersję? 
– Nie potrzebuję jej – odparła, nie patrząc na niego. 
– Nawet jeśli jej nie potrzebujesz, jest niezbędna naszej  rodzinie – naciskał i nie czekając na kolejne wymówki, skrył  się w sypialni. 
Adela słyszała, jak otwiera drzwi szafy i wyjmuje ubrania.  Chciała podbiec i najzwyczajniej w świecie przytulić się do  niego, ale coś ją hamowało. Jakby pomiędzy nią a resztą świata  wyrosła bariera. Kiedyś sądziła, że miarą sukcesu jest to,  ile człowiek posiada. Pewnie dwadzieścia lat temu niewielu postawiłoby na to, że zdoła zdobyć wykształcenie, rozkręcić  firmę i założyć rodzinę. A jednak dokonała tego wszystkiego.  Dlaczego więc wciąż nie potrafiła oddychać pełną piersią? Dlaczego  wciąż spoglądała wstecz, jakby w obawie, że wszystko,  co posiada, jest tylko snem?  Gdy straciła rodziców, obsesyjnie marzyła o własnym domu.  Długo wierzyła, że stworzy go dla niej Patrycja. Straciła jednak  na to nadzieję, a raczej zepchnęła w podświadomość. W każdym  facecie szukała partnera, który dałby jej namiastkę rodzinnego  ciepła. Może źle trafiała, a może jej oczekiwania  przerażały innych? Kiedyś nawet wybrała się w tej sprawie do  psychologa. Myślała, że obca osoba szybciej dostrzeże problem  i spróbuje jej pomóc. Czy to była stracona godzina? Może gdyby  stała na baczność albo klęczała na grochu, bardziej zapadłaby  jej w pamięci. Tymczasem starszy, przyjemnie uśmiechający  się psycholog, w eleganckim garniturze z kolorową muszką  uwiązaną pod śnieżnobiałym kołnierzykiem, wskazał jej leżankę  i poprosił, by opowiedziała o swoich problemach. Jak  tu mówić o przedwczesnej stracie rodziców, przedłużającym  się pobycie w bidulu i pogrzebanych nadziejach na artystyczny  sukces człowiekowi, który przez całą wizytę wypatruje czegoś  za oknem? Do pewnego momentu nawet jej nie przeszkadzało,  że stał tyłem do niej. Nie czuła się speszona, ale kiedy  w jej głowie rodziły się kolejne pytania, którymi strzelała jak  z karabinu, a psycholog wciąż pochłonięty był podziwianiem  pięknego parku, poddała się. Wyszła i w recepcji uiściła opłatę  za wizytę u znanego i cenionego profesora psychologii. Cena  odpowiadała długości tytułu na jego wizytówce. Niesmak Adeli  osiągnął rozmiar Wału Miedzeszyńskiego. 
– Będę rano – usłyszała głos Alberta wkładającego buty  w przedpokoju.  Nie pocałował jej. Nawet nie zajrzał do pokoju. 
Nie oglądała się za siebie. Teraz patrzyła w przyszłość. Kiedy  wsiadła do samochodu, odetchnęła. Miała wrażenie, jakby  ogromny ciężar spadł z jej serca.  Drobne płatki śniegu zatańczyły tuż przed szybą. Iście bajkowa  pogoda. Powoli odjechała z parkingu. W radiu rozbrzmiewały  taneczne piosenki. Przypomniała sobie, w jakim nastroju  rodzice ruszali na feralny bal, z którego nigdy nie powrócili.  Kim teraz by była, gdyby nie koszmar tamtej nocy? Gdzie by  mieszkała i z kim? Czy poznałaby Alberta? Być może nigdy  nie urodziłaby dziecka, pochłonięta karierą.
– Nie jest tak źle – stwierdziła. – Jestem, kim jestem – dodała  i przypomniała sobie wiadomość od Patrycji.  Pisała, że znalazła coś ważnego z mieszkania swojego brata,  że postara się zrobić zdjęcia oraz jak najszybciej je przesłać. 

Adela z niepokojem spoglądała na leżącą na siedzeniu  niemą komórkę. Wiedziała, że Patrycja do późna dzisiaj pracowała  i pewnie dopiero zjadła kolację. Na tę myśl Adela poczuła  ściśnięcie w żołądku. Przez to sylwestrowe zamieszanie  zapomniała o obiedzie. Delikatnie nacisnęła pedał gazu. Samochód  przyspieszył.  Kilkanaście minut później stanęła przed drzwiami swojego  mieszkania. Do środka weszła na palcach z obawy, by nie  obudzić syna. Jednak w pokoju dostrzegła Pawełka siedzącego  wśród napompowanych balonów zaścielających całą podłogę. 
– Czy o czymś nie wiem? – spytała, patrząc na rozanieloną  twarz Alberta, który nie odrywał ust od nadmuchiwanego  balona. – Jakaś impreza niespodzianka? 
Albert umiejętnie złapał za końcówkę i zawiązał ją. Podrzucił  w górę balon i odbił w stronę synka. 
– To nasze sylwestrowe przyjęcie. Jak ci się podoba?  – Wskazał na pokój. 
– Jestem pod wrażeniem. 
– Sami to zrobiliśmy. 
– Tym bardziej podziwiam. 
– Jesteś głodna? 
– Jak wilk. – Uśmiechnęła się i wyszła, by zdjąć kurtkę  i buty.
– Myj ręce i szybko wracaj na przyjęcie – polecił.  Adela zrobiła głęboki wdech, ale zanim zdołała coś powiedzieć,  Albert zniknął w kuchni. Z braku wyboru poszła więc  do łazienki. Teraz marzyła tylko o łóżku. Stała na nogach od  ósmej rano. Zerknęła na swoje odbicie w dużym lustrze, nad  którym wisiały dwa kinkiety. Jej podkrążone oczy i nazbyt nonszalancko  rozwichrzone włosy, nawet jak na fryzjerkę, jedynie  dopełniały jej samopoczucie. 
– Wychodzisz? – zagrzmiał donośny głos Alberta. 
– Już, już – przekonywała, choć nawet nie zmoczyła rąk.  Westchnęła i poprawiła fryzurę, by nadać jej równie niebanalny  kształt, co wcześniej, ale niesforne kosmyki opadające  na twarz odgarnęła za ucho. Teraz z aprobatą pokiwała głową  i odkręciła kurek z zimną wodą.  Chwilę później pojawiła się w salonie. Światło przygasło.  Na niewielkim stoliku stały dwa talerzyki, w których odbijał  się blask świec. Na półmisku leżały plasterki cienko pokrojonej,  podsuszanej wędliny. Obok na srebrnej tacy piętrzyły  się równo zwinięte koreczki z łososiem, awokado i ogórkiem,  które tak uwielbiała. Dalej stały dwa rodzaje sałatek i pieczywo.  Adela przenosiła wzrok na kolejne naczynia, nie mogąc  się nadziwić. W domu to ona zajmowała się gotowaniem i nie  podejrzewała męża o żadne kulinarne zdolności. Nawet jajek  na miękko nie umiał ugotować. 
– A co to za przyjęcie? – odezwała się wreszcie. 
– Tak rzadko gdzieś wychodzimy, że pomyślałem o nadrobieniu  zaległości.
– I chcesz mi wmówić, że to wszystko sam przygotowałeś? 
– Nie musiałem – stwierdził dość enigmatycznie. – Mama  zaproponowała pomoc.  Adela pokiwała ze zrozumieniem. Danuta uwielbiała czuć  się potrzebna, nawet jeśli wyręczała w pracy innych. Czasem  bywało to irytujące, ale w niektórych sytuacjach zbawienne.  Najwidoczniej Albert uznał, że to taka wyjątkowa chwila. 
– Częstuj się – zachęcał, nalewając do kieliszka białe wino. 
– Chcesz mnie upić? 
– Skąd – zakpił. – Nawet przez myśl by mi to nie przeszło –  skłamał gładko. 
– To dobrze, bo czekam na ważną wiadomość i nie chcę  być wtedy niepoczytalna.  Albert spojrzał na nią pytająco.  – Patrycja ma mi przesłać kopie znalezionych dokumentów.  Podobno jest tam coś ważnego. À propos, zaraz sprawdzę,  czy już tego nie mam – wyjaśniła i włączyła telefon. Grymas  rozczarowania zamajaczył na jej zmęczonym obliczu. 
– Jest sylwester – zauważył. 
– Obiecała, że wyśle. 
– Jutro też jest dzień – oświadczył, wyjmując z jej dłoni komórkę.  – Czekałaś tyle lat, to jeden dzień nie zrobi żadnej różnicy  – dodał, odkładając aparat na parapet. – A teraz już jedz. 
– Jeśli myślisz, że przez żołądek do serca, to… – zawiesiła  głos, wciąż go obserwując – masz rację.  Nałożyła sobie pokaźną porcję sałatki i kilka koreczków.  Rzeczywiście pieściły podniebienie. Danuta posiadała wyjątkowe poczucie smaku, dlatego cała rodzina lubiła jej  kuchnię. Albert najwidoczniej już wcześniej sprawdził jakość  posiłku, bo teraz tylko patrzył na wygłodniałą żonę.  Kiedy Adela zaspokoiła pierwszy głód, uświadomiła sobie,  że nigdzie nie dostrzegła syna. Czyżby aż tyle czasu spędziła  w łazience? 
– Pawełek już śpi?  – Położyłem go do łóżeczka, żebyśmy mieli trochę czasu  dla siebie – powiedział ciepłym tonem. 
– Chyba ostatnio zapomnieliśmy, jakie to ważne – westchnęła  i napiła się wina.  Schłodzony alkohol bez pośpiechu wędrował do jej żołądka.  Procenty jednak szybko rozgrzały organizm. Dwa rumieńce  wykwitły na policzkach i ożywiły jej wygląd. 
– Teraz wyglądasz pięknie – odezwał się Albert, podchodząc  i biorąc ją za rękę. – Mogę cię prosić? 
– Przecież nie ma muzyki – zauważyła nad wyraz przytomnie. 
– Ja jej nie potrzebuję, a ty? – szepnął, pomagając jej wstać. 
– Przy tobie? Nigdy! Objął ją i mocniej przyciągnął do siebie. Czuła jego zapach.  Dopiero teraz uświadomiła sobie, że rzadko spędzali  ze sobą czas.   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz