piątek, 29 maja 2020

"Antonio"



Tytuł: „Antonio. Synowie zemsty (tom 2)
Autor: Agnieszka Siepielska                                                            
Wydawnictwo:
Ocena: 10/10

Życie Alyssy wywraca się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy wracając od psychologa widzi samochód a w nim swojego byłego narzeczonego, który zostawił ją przed ołtarzem. Dziewczyna postanawia za nim jechać. Nie boi się nawet kiedy samochód zatrzymuje się w niebezpiecznej okolicy. Alyssa  postanawia zniszczyć samochód, lecz ma pecha ,gdyż właścicielem auta jest nie jej były, ale Antonio niebezpieczny i groźny mafiosa. To posunięcie nie kończy się dla dziewczyny dobrze. Mężczyzna postanawia ją porwać, aby spłaciła swój dług. Zamyka ją w swoim domu. W tej części pojawi się Rhys wraz z małżonką. Oboje wiele wniosą do życia bohaterów. Dodam, że zarówno Vivi  jak i Allysy grozi wielkie niebezpieczeństwo, bowiem pewna osoba chce zemsty. Bracia będą musieli połączyć siły, żeby je odnaleźć.
 .
Czy Antonio i Rhys uratują swoje kobiety?
 .
Bolesna przeszłość również dopadnie Ally i Antonia.
Czy sobie poradzą z emocjami?
.
Mogę pisać i pisać o książce, ale nie chcę za bardzo zdradzać.
Kiedy zobaczyłam, że autorka postanowiła napisać drugą część bardzo się ucieszyłam. Jest to rewelacyjna książka z wątkiem mafijnym. Autorka pokazała nam namiastkę tego brutalnego świata. Trochę mogłoby być więcej krwi, ale wszystko jest opisane ze smakiem i klasą .Książka tak mnie uzależniła, że czytając ją nie mogłam się od niej oderwać. Jedyne do czego mogę się doczepić to to, że za szybko się skończyła. Nie ma wulgaryzmów, scen erotycznych. Za to jest dużo w niej emocji i nagłych zwrotów akcji. Co bardzo lubię. Fajnie, że autorka uwzględniła w drugiej części również  Rhysa i Vivi, a także pełną humoru babcię, którą uwielbiam. Najbardziej jej poczucie humoru i młodzieńczą duszę. Pojawiają się nowe postacie jak na przykład córka i żona Antonia, który jest mężczyzną  bezwzględnym, porywczym o zimnym i dobrym sercu, który nie cofnie się przed niczym. Dla swojej kobiety będzie w stanie poświecić siebie. Allysa to dziewczyna o bardzo trudnym charakterze zraniona przez życie. Nie bojąca się niczego ani nikogo. Nawet  nie straszna jej egzekucja zabijania. Podobnie jak Antonio. Oboje są po ciężkich przejściach co bardzo zmieniło ich charaktery. Między tą dwójką cały czas lecą iskry. Dodam, że Antonio jest jeszcze lepszy niż Rhys. Literatura dla każdego kto lubi momentami mrożące krew w żyłach sytuacje, a także płacz i zgrzytanie zębów. Nie mogę się doczekać kolejnej części.

środa, 27 maja 2020

FRAGMENT T.2



Albert przez dłuższą chwilę milczał. To nie była kobieta,  którą znał i kochał.  Kiedyś wspólne życie wydawało się łatwiejsze. Potrafili  w ciągu godziny spakować ubrania i wyjechać na Mazury.  Wieczorami wychodzili do kina i żadne z nich nie spoglądało  na zegarek. Adela wracała zmęczona z pracy, ale wciąż  wyrażała ochotę na rozmowy o wszystkim i o niczym. Ostatnio  coraz rzadziej zdarzały się takie dni. Jakby żałowała na  nie energii.  Prawda jednak była taka, że mieli dla kogo ją kumulować.
– Przepraszam – szepnęła, odwracając wzrok. – Chciałabym,  żeby nasze problemy wreszcie się skończyły.  Tym razem to Albert przytaknął głową w milczeniu.  – Tyle bym dała, żeby po spotkaniu z tymi fachowcami nasze  życie stało się łatwiejsze. Żeby ktoś mi powiedział, że rozwój  Pawełka mieści się w normie i nie ma się czym przejmować. 
– Ada, nie myśl o tym teraz.  Delikatnie przygryzła dolną wargę i spojrzała na męża.  On też jej się przyglądał. Jego ciemne oczy wciąż błyszczały  miłością, a w głosie nie wyczuła napięcia.  – Musisz być silna dla nas – ciągnął. – Jesteśmy na ostatniej  prostej. Wiedza jest o wiele lepsza od niewiedzy. Jeśli poznamy  diagnozę, zaczniemy działać. Teraz to jest najważniejsze. 
Adela ostatnio kompletnie nie panowała nad emocjami.  Coraz częściej zdarzało się jej pokrzykiwać na pracowników,  czego wcześniej nigdy nie odważyłaby się robić. Nawet Uli się  oberwało za brak aktualnego zamówienia na farby i szampony.  Wprawdzie później przeprosiła przyjaciółkę za swoje zdenerwowanie,  ale ta do końca dnia chodziła jak struta. 
– Dlaczego to nam musiało się przytrafić? – szepnęła, a łza  kapnęła na jej szlafrok. – Czy jestem aż tak złą matką? Starałam  się. Byłam na każde zawołanie. Pawełek jest dla mnie najważniejszy.  Kocham tę kruszynkę – mówiła, a kolejne łzy więzły  jej w gardle. 
– Ada, proszę. – Albert wierzchem dłoni wytarł jej twarz.  – Nie możesz w ten sposób mówić. Pawełek jest cudownym  dzieckiem i żadna diagnoza tego nie zmieni. Kochamy go i zrobimy co w naszej mocy, żeby mu pomóc. To nie wyrok  śmierci. 
– A ja czasem tak właśnie się czuję – stwierdziła z wyrzutem.  Jej dłonie drżały, a głos się łamał. Ktoś, kto właśnie teraz  zobaczyłby ją po raz pierwszy, mógłby pomyśleć, że Adela Wiśniewska  to krucha i nieporadna kobieta, która użala się nad  swoim losem. Jednak Albert wiedział, że to zupełnie inny typ  kobiety, a pozory łudzą. Zbyt wiele w życiu przeszła i nie zasługiwała  na kolejną przeszkodę, ale też nie tracił nadziei, że  jego żona jest w stanie podnieść się i biec dalej. Odkąd ponad  dwa i pół roku temu urodziła Pawełka, do ich życia wkradł  się niepokój. Nic dziwnego, że często bywała zmęczona i nawet  najprostsze domowe czynności traktowała jak wyzwanie. 
– Twoja mama miała rację – oświadczyła. 
Albert zmarszczył brwi, szukając w pamięci chwili, gdy jego  matka wykazała się jakąś zdumiewającą mądrością, i jakoś nic  szczególnego nie przychodziło mu do głowy. Wręcz przeciwnie,  coraz częściej matka go irytowała i zaskakiwała swoimi  poglądami na wychowanie dzieci, więc tym bardziej nie mógł  zrozumieć, jakim cudem nagle stała się dla Ady autorytetem.  Przecież żona ciągle powtarzała, że nie chce, żeby Danuta panoszyła  się w ich domu i organizowała im życie. Wystarczy, że  robiła tak u rodzeństwa Alberta. Może jego brat i siostra godzili  się na to, ale on nie musiał. 
– Pewnie powinnam być bardziej stanowcza dla Pawełka. 
– I co to by dało? – Albert szeroko otworzył oczy. – Pawełek  lepiej by się rozwijał?                      – Albert, ja nie wiem. – Pokręciła głową, po czym schowała twarz w dłoniach. – Ja po prostu szukam wyjaśnienia.
– Wiem, kochanie, wiem – szepnął i ukląkł tuż przy niej. Oparła głowę na jego ramieniu i tak trwali jakiś czas. Pamiętała, jak bardzo się cieszyli, gdy okazało się, że zaszła w ciążę. Nie byli jeszcze małżeństwem, ale to tylko przyspieszyło decyzję
o ślubie. Nie była już nastolatką i wiedziała, że związek to odpowiedzialność i zaangażowanie, dlatego musiała mieć pewność, że postępuje właściwie. Ostatecznie to Pawełek podjął za nią decyzję o sformalizowaniu związku, a jego narodziny
uznała za cud. Wcześniej rzadko myślała o macierzyństwie. Być może nie spotkała osoby, z którą chciałaby założyć rodzinę. Albert był inny i właśnie za to go pokochała.
Adela ukradkiem zerknęła na męża. Nie musiał nic więcej  wyjaśniać. Od trzech miesięcy regularnie wracał do tematu  listów. Kiedy po raz pierwszy je zobaczyła, czuła, jak jej serce  rozpada się na tysiące drobnych kawałków bez szans na ich  ponowne połączenie. Kilkanaście kolorowych kopert nadgryzionych  zębem czasu wypadło z zaadresowanej do niej dużej,  szarej koperty. Nie potrzebowała nazwiska nadawcy. Wiedziała,  kto przysłał te listy. Zebrała je z podłogi i przycisnęła do serca. Ogarnęła ją chęć, by natychmiast je otworzyć i przeczytać,  ale w głowie wciąż pobrzmiewało ostrzeżenie, by pozostawić  przeszłość w spokoju. Przecież właśnie to obiecała sobie  po ostatniej rozmowie z Krystyną. Najlepszym wyjściem  jest zapomnienie. Dlaczego więc wbrew temu listy pojawiły  się w jej domu? Czyżby dawną opiekunkę po tylu latach dopadły  wyrzuty sumienia? Już bardziej strach, że na łożu śmierci  ksiądz jej nie odpuści grzechów! Czy w ten sposób zdobyte dowody  mogą kogoś uszczęśliwić? Od trzech miesięcy każdego  dnia budziła się z tym pytaniem i marzyła, by przestać myśleć  o ich treści. Nie była jednak na tyle silna, by pozbyć się dokumentów  potwierdzających bezduszność osoby, którą w dzieciństwie  darzyła miłością. 
– Rozmawialiśmy już o tym – stwierdziła chłodno i odwróciła  się do dziecka. 
– Owszem, ale widzę, że ze sobą walczysz i jak dużo energii  kosztuje cię ta sprawa. Może więc lepiej poznać tę drugą  wersję? 
– Nie potrzebuję jej – odparła, nie patrząc na niego. 
– Nawet jeśli jej nie potrzebujesz, jest niezbędna naszej  rodzinie – naciskał i nie czekając na kolejne wymówki, skrył  się w sypialni. 
Adela słyszała, jak otwiera drzwi szafy i wyjmuje ubrania.  Chciała podbiec i najzwyczajniej w świecie przytulić się do  niego, ale coś ją hamowało. Jakby pomiędzy nią a resztą świata  wyrosła bariera. Kiedyś sądziła, że miarą sukcesu jest to,  ile człowiek posiada. Pewnie dwadzieścia lat temu niewielu postawiłoby na to, że zdoła zdobyć wykształcenie, rozkręcić  firmę i założyć rodzinę. A jednak dokonała tego wszystkiego.  Dlaczego więc wciąż nie potrafiła oddychać pełną piersią? Dlaczego  wciąż spoglądała wstecz, jakby w obawie, że wszystko,  co posiada, jest tylko snem?  Gdy straciła rodziców, obsesyjnie marzyła o własnym domu.  Długo wierzyła, że stworzy go dla niej Patrycja. Straciła jednak  na to nadzieję, a raczej zepchnęła w podświadomość. W każdym  facecie szukała partnera, który dałby jej namiastkę rodzinnego  ciepła. Może źle trafiała, a może jej oczekiwania  przerażały innych? Kiedyś nawet wybrała się w tej sprawie do  psychologa. Myślała, że obca osoba szybciej dostrzeże problem  i spróbuje jej pomóc. Czy to była stracona godzina? Może gdyby  stała na baczność albo klęczała na grochu, bardziej zapadłaby  jej w pamięci. Tymczasem starszy, przyjemnie uśmiechający  się psycholog, w eleganckim garniturze z kolorową muszką  uwiązaną pod śnieżnobiałym kołnierzykiem, wskazał jej leżankę  i poprosił, by opowiedziała o swoich problemach. Jak  tu mówić o przedwczesnej stracie rodziców, przedłużającym  się pobycie w bidulu i pogrzebanych nadziejach na artystyczny  sukces człowiekowi, który przez całą wizytę wypatruje czegoś  za oknem? Do pewnego momentu nawet jej nie przeszkadzało,  że stał tyłem do niej. Nie czuła się speszona, ale kiedy  w jej głowie rodziły się kolejne pytania, którymi strzelała jak  z karabinu, a psycholog wciąż pochłonięty był podziwianiem  pięknego parku, poddała się. Wyszła i w recepcji uiściła opłatę  za wizytę u znanego i cenionego profesora psychologii. Cena  odpowiadała długości tytułu na jego wizytówce. Niesmak Adeli  osiągnął rozmiar Wału Miedzeszyńskiego. 
– Będę rano – usłyszała głos Alberta wkładającego buty  w przedpokoju.  Nie pocałował jej. Nawet nie zajrzał do pokoju. 
Nie oglądała się za siebie. Teraz patrzyła w przyszłość. Kiedy  wsiadła do samochodu, odetchnęła. Miała wrażenie, jakby  ogromny ciężar spadł z jej serca.  Drobne płatki śniegu zatańczyły tuż przed szybą. Iście bajkowa  pogoda. Powoli odjechała z parkingu. W radiu rozbrzmiewały  taneczne piosenki. Przypomniała sobie, w jakim nastroju  rodzice ruszali na feralny bal, z którego nigdy nie powrócili.  Kim teraz by była, gdyby nie koszmar tamtej nocy? Gdzie by  mieszkała i z kim? Czy poznałaby Alberta? Być może nigdy  nie urodziłaby dziecka, pochłonięta karierą.
– Nie jest tak źle – stwierdziła. – Jestem, kim jestem – dodała  i przypomniała sobie wiadomość od Patrycji.  Pisała, że znalazła coś ważnego z mieszkania swojego brata,  że postara się zrobić zdjęcia oraz jak najszybciej je przesłać. 

Adela z niepokojem spoglądała na leżącą na siedzeniu  niemą komórkę. Wiedziała, że Patrycja do późna dzisiaj pracowała  i pewnie dopiero zjadła kolację. Na tę myśl Adela poczuła  ściśnięcie w żołądku. Przez to sylwestrowe zamieszanie  zapomniała o obiedzie. Delikatnie nacisnęła pedał gazu. Samochód  przyspieszył.  Kilkanaście minut później stanęła przed drzwiami swojego  mieszkania. Do środka weszła na palcach z obawy, by nie  obudzić syna. Jednak w pokoju dostrzegła Pawełka siedzącego  wśród napompowanych balonów zaścielających całą podłogę. 
– Czy o czymś nie wiem? – spytała, patrząc na rozanieloną  twarz Alberta, który nie odrywał ust od nadmuchiwanego  balona. – Jakaś impreza niespodzianka? 
Albert umiejętnie złapał za końcówkę i zawiązał ją. Podrzucił  w górę balon i odbił w stronę synka. 
– To nasze sylwestrowe przyjęcie. Jak ci się podoba?  – Wskazał na pokój. 
– Jestem pod wrażeniem. 
– Sami to zrobiliśmy. 
– Tym bardziej podziwiam. 
– Jesteś głodna? 
– Jak wilk. – Uśmiechnęła się i wyszła, by zdjąć kurtkę  i buty.
– Myj ręce i szybko wracaj na przyjęcie – polecił.  Adela zrobiła głęboki wdech, ale zanim zdołała coś powiedzieć,  Albert zniknął w kuchni. Z braku wyboru poszła więc  do łazienki. Teraz marzyła tylko o łóżku. Stała na nogach od  ósmej rano. Zerknęła na swoje odbicie w dużym lustrze, nad  którym wisiały dwa kinkiety. Jej podkrążone oczy i nazbyt nonszalancko  rozwichrzone włosy, nawet jak na fryzjerkę, jedynie  dopełniały jej samopoczucie. 
– Wychodzisz? – zagrzmiał donośny głos Alberta. 
– Już, już – przekonywała, choć nawet nie zmoczyła rąk.  Westchnęła i poprawiła fryzurę, by nadać jej równie niebanalny  kształt, co wcześniej, ale niesforne kosmyki opadające  na twarz odgarnęła za ucho. Teraz z aprobatą pokiwała głową  i odkręciła kurek z zimną wodą.  Chwilę później pojawiła się w salonie. Światło przygasło.  Na niewielkim stoliku stały dwa talerzyki, w których odbijał  się blask świec. Na półmisku leżały plasterki cienko pokrojonej,  podsuszanej wędliny. Obok na srebrnej tacy piętrzyły  się równo zwinięte koreczki z łososiem, awokado i ogórkiem,  które tak uwielbiała. Dalej stały dwa rodzaje sałatek i pieczywo.  Adela przenosiła wzrok na kolejne naczynia, nie mogąc  się nadziwić. W domu to ona zajmowała się gotowaniem i nie  podejrzewała męża o żadne kulinarne zdolności. Nawet jajek  na miękko nie umiał ugotować. 
– A co to za przyjęcie? – odezwała się wreszcie. 
– Tak rzadko gdzieś wychodzimy, że pomyślałem o nadrobieniu  zaległości.
– I chcesz mi wmówić, że to wszystko sam przygotowałeś? 
– Nie musiałem – stwierdził dość enigmatycznie. – Mama  zaproponowała pomoc.  Adela pokiwała ze zrozumieniem. Danuta uwielbiała czuć  się potrzebna, nawet jeśli wyręczała w pracy innych. Czasem  bywało to irytujące, ale w niektórych sytuacjach zbawienne.  Najwidoczniej Albert uznał, że to taka wyjątkowa chwila. 
– Częstuj się – zachęcał, nalewając do kieliszka białe wino. 
– Chcesz mnie upić? 
– Skąd – zakpił. – Nawet przez myśl by mi to nie przeszło –  skłamał gładko. 
– To dobrze, bo czekam na ważną wiadomość i nie chcę  być wtedy niepoczytalna.  Albert spojrzał na nią pytająco.  – Patrycja ma mi przesłać kopie znalezionych dokumentów.  Podobno jest tam coś ważnego. À propos, zaraz sprawdzę,  czy już tego nie mam – wyjaśniła i włączyła telefon. Grymas  rozczarowania zamajaczył na jej zmęczonym obliczu. 
– Jest sylwester – zauważył. 
– Obiecała, że wyśle. 
– Jutro też jest dzień – oświadczył, wyjmując z jej dłoni komórkę.  – Czekałaś tyle lat, to jeden dzień nie zrobi żadnej różnicy  – dodał, odkładając aparat na parapet. – A teraz już jedz. 
– Jeśli myślisz, że przez żołądek do serca, to… – zawiesiła  głos, wciąż go obserwując – masz rację.  Nałożyła sobie pokaźną porcję sałatki i kilka koreczków.  Rzeczywiście pieściły podniebienie. Danuta posiadała wyjątkowe poczucie smaku, dlatego cała rodzina lubiła jej  kuchnię. Albert najwidoczniej już wcześniej sprawdził jakość  posiłku, bo teraz tylko patrzył na wygłodniałą żonę.  Kiedy Adela zaspokoiła pierwszy głód, uświadomiła sobie,  że nigdzie nie dostrzegła syna. Czyżby aż tyle czasu spędziła  w łazience? 
– Pawełek już śpi?  – Położyłem go do łóżeczka, żebyśmy mieli trochę czasu  dla siebie – powiedział ciepłym tonem. 
– Chyba ostatnio zapomnieliśmy, jakie to ważne – westchnęła  i napiła się wina.  Schłodzony alkohol bez pośpiechu wędrował do jej żołądka.  Procenty jednak szybko rozgrzały organizm. Dwa rumieńce  wykwitły na policzkach i ożywiły jej wygląd. 
– Teraz wyglądasz pięknie – odezwał się Albert, podchodząc  i biorąc ją za rękę. – Mogę cię prosić? 
– Przecież nie ma muzyki – zauważyła nad wyraz przytomnie. 
– Ja jej nie potrzebuję, a ty? – szepnął, pomagając jej wstać. 
– Przy tobie? Nigdy! Objął ją i mocniej przyciągnął do siebie. Czuła jego zapach.  Dopiero teraz uświadomiła sobie, że rzadko spędzali  ze sobą czas.   


FRAGMENT

Przeszłość, 15 stycznia 1990 roku
– Pani Krysia wszystko ci pokaże – zakomunikowała ciepłym głosem starsza kobieta z dorodnymi fałdkami pod brodą i na brzuchu, ubrana w grube kraciaste spodnie i rozwleczony sweter, który już dawno powinien wylądować w piecu.
– Ja nie chcę – odmówiła po raz kolejny Adela.
– Już ci tłumaczyłam, że na razie zostaniesz w domu dziecka i poczekasz, aż wszystko się wyjaśni.
– A ja już pani mówiłam, że chcę do cioci, bo nie zostanę w tym miejscu – przekomarzała się. Odkąd zawisła nad nią perspektywa pobytu w domu dziecka, cały czas powtarzała, że nie da się w nim zamknąć. Przez ostatnie noce nieustannie śniły jej się koszmary – i wcale nie dotyczyły śmierci rodziców, tylko właśnie tego nowego miejsca. Wciąż wierzyła, że Patrycja z nią zamieszka, ale ciotka zwlekała z decyzją.
Skarbie, twoja ciocia musi najpierw pozałatwiać swoje sprawy, a do tego czasu nie możesz pozostać bez opieki – wyjaśniła kobieta, starając się zachować spokój.

Rozmowa trwała pół godziny i do niczego nie doprowadziła, bo każda z nich powtarzała swoje. Tląca się w Adeli iskierka nadziei z każdą chwilą przygasała. Ciotki nie widziała od dnia pogrzebu rodziców, a tak bardzo chciałaby się do niej przytulić. Pamiętała poranek, gdy wracały z domu Iwony. Ciotka przez całą drogę zbywała milczeniem jej pytania o rodziców i Ada była na nią wściekła. Wyrwała ją z łóżka i wciąż coś przed nią ukrywała. Dopiero kiedy usiadły w salonie, ta młoda i piękna kobieta zaczęła szlochać. Przez dłuższy czas nie wypowiedziała żadnego słowa. Nie patrzyła na przestraszoną dziewczynkę, która kilka godzin wcześniej bawiła się na swoim pierwszym balu sylwestrowym, a teraz z wybałuszonymi oczami siedziała na wersalce i zastanawiała się, dlaczego rodziców nie ma w domu. Wreszcie dopadła do ciotki i zaczęła mocno potrząsać jej ramionami, wykrzykując jedno pytanie: „Gdzie są rodzice?!”. Dwa słowa, które usłyszała chwilę później, sprawiły, że nagle zabrakło jej tchu. Poczuła, że stacza się w przepaść, a po drodze boleśnie odbija od wystających korzeni. I choć minęły już dwa tygodnie, wciąż czuła się poobijana.
– Zaczekasz tutaj na nią – włączyła się do rozmowy pani Krysia, dotychczas cicho przysłuchująca się namowom swojej przełożonej. – Poznasz inne dzieci. One też nie mają rodziców – dodała, licząc na to, że zdoła pocieszyć nową. Ta jednak zamiast z wdzięcznością podziękować, jeszcze bardziej się zaperzyła.
– Nie chcę nikogo poznawać – wydusiła przez zaciśnięte zęby. – Chcę do ciotki, rozumiecie?!
– Nie możesz krzyczeć na panią dyrektor! – zaprotestowała pani Krysia. Przełożona uśmiechnęła się spod lekko zarysowanego na górnej wardze wąsa.
– Adusiu, śpisz w pokoju numer siedem – oświadczyła ze słodyczą w głosie. – Bądź miła dla swoich nowych koleżanek, bo dla wszystkich będzie lepiej, jeśli się zaprzyjaźnicie.
– Posłała pani Krysi przeciągłe spojrzenie, po czym spuściła wzrok na rozłożone przed nią dokumenty sądowe Adeli Witt. Pani Krysia lekko szturchnęła nową wychowankę, wskazując jej drzwi wyjściowe. Dziewczynka zrozumiała, że nie ma wyboru i w najbliższym czasie musi zostać w bidulu. Pamiętała tę nazwę. Kiedyś Iwona opowiadała Adeli, jak jej rodzice zaprosili na święta dziewczynkę z domu dziecka. Podobno bardzo się wtedy denerwowali. Kupili nawet łóżko polowe, żeby miała gdzie przenocować, ale ona tylko zjadła obiad i się rozpłakała. Twierdziła, że chce wracać. Ojciec Iwony natychmiast odstawił zasmarkaną małolatę do domu dziecka, a w duchu łajał żonę za głupi pomysł.
– Chyba powinnaś dzisiaj świętować – odezwała się dyrektorka, gdy już znalazły się przy drzwiach. Pani Krysia czujnie obrzuciła dziewczynkę wzrokiem. Ta jednak wpatrywała się w stary, gdzieniegdzie porwany dywan.
– Wszystkiego najlepszego z okazji trzynastych urodzin – wyrecytowała kobieta zza biurka i zamknęła teczkę.
– Podziękuj. – Pani Krysia znowu ją lekko szturchnęła. Adela burknęła coś pod nosem. Pani Krysia jedynie wzruszyła ramionami, a jej usta osadzone na zbyt małej w stosunku do reszty ciała głowie wygięły się z niesmakiem. Miała już pewność, że to dziecko będzie wymagało mnóstwa pracy i zaangażowania w proces wychowawczy. A podobno rodzice byli dobrze wykształceni. Cóż, najwidoczniej jej teoria o tym, że dobre wychowanie nie idzie w parze z wykształceniem, znowu się potwierdziła. W takich chwilach czuła się dumna, że zamiast pchać się na studia, od razu po maturze poszła do pracy, dzięki czemu zachowała świeżość umysłu niezmąconą przez wygórowane ambicje profesorów akademickich.

Szły długim korytarzem, wzdłuż którego zarówno po prawej, jak i po lewej stronie znajdowało się kilkanaście pokojów. Niektóre pozostawały zamknięte. Było wcześnie, więc starsze dzieci nie wróciły jeszcze ze szkoły, a młodsze pałętały się od pokoju do pokoju, bo pani Krysia zajęła się odprowadzaniem Adeli. Wreszcie dotarły do drzwi, na których zawieszono niewielką drewnianą tabliczkę z odręcznie zapisaną siódemką. Kobieta nacisnęła klamkę i wpuściła dziecko do środka. Adela powoli przestąpiła próg. Pokój był wysoki na co najmniej trzy i pół metra, przez co wydawał się mało przytulny. Przy ścianach ustawiono tapczany nakryte identycznymi szarymi kocami. Nad każdym z nich wisiała niewielka półka na książki i inne drobiazgi. W rogu za drzwiami stała duża trzydrzwiowa szafa, a pod oknem wciśnięto małe biurko, które zachwiało się, gdy tylko dziewczyna się oparła, by wyjrzeć na zewnątrz.
– To twoje łóżko. – Pani Krysia wskazała na łóżko po lewej stronie od drzwi. – A tu masz puste półki w szafie. Zaraz ktoś przyniesie twoją walizkę. Możesz się rozpakować, zanim dziewczynki wrócą na obiad. Później odrabianie lekcji, a po podwieczorku zajęcia w grupie – wyrecytowała doskonale znany sobie plan dnia. – Na razie nie masz lekcji, więc możesz sobie poczytać. Grunt, żebyś nie przeszkadzała innym w nauce i nie łaziła po korytarzu, kiedy wszyscy są w świetlicy. Zrozumiano?

Adela pokiwała głową. Chciała zostać sama. Nie słyszała już słów wypowiadanych przez opiekunkę. Wpatrywała się w swoje łóżko – dwa metry szarości, która spowiła jej dotychczasowe życie. Nie czuła cieknących po policzkach łez. Nie myślała o przyszłości. Pragnęła wrócić do przeszłości. Do swojego dawnego życia. Położyć się we własnym łóżku pachnącym lawendowym mydełkiem, które matka kupowała w Peweksie i wkładała między świeżo wyprasowaną pościel. Tak bardzo chciała przytulić się do ulubionej poduszki przywiezionej latem z Zakopanego. Była wtedy wykończona pieszymi wędrówkami po tatrzańskich szlakach. Ojciec to wiedział, ale chciał, by zobaczyła jak najwięcej – jakby przeczuwał, że następnego razu nie będzie. Wtedy też kupili na Krupówkach haftowaną poduszkę, która miała jej przypominać o tamtych wakacjach. Adela wreszcie opadła na łóżko. Pod palcami poczuła, że koc jest szorstki i bardzo gruby. Nie miała ochoty się na nim kłaść, więc oparła się o ścianę i podkurczyła nogi. Wyjęła z plecaka poduszkę z wyhaftowanym widokiem Tatr i wtuliła w nią twarz. Na szczęście wciąż pachniała domem. A może to tylko jej wyobraźnia podsuwała znajome skojarzenia? Znowu nie mogła zapanować nad łzami i właśnie teraz zaczęły spływać na poduszkę.
Tłum śpiewał razem z nią. O tym, że sama napisała tekst piosenki, wiedzieli nieliczni. Ta należała do menedżera i producenta w jednej osobie.

Kim była? Księżniczką jeżdżącą nowiuśkim bmw, które parkowała na podziemnym parkingu apartamentowca. Jeszcze nie wykupiła mieszkania na własność, ale kredyt spłacała w imponującym tempie. Jeszcze rok, może dwa i wyjdzie na prostą.

Ale kim była? Dziewczyną, która nie pamięta, gdzie nocowała w ubiegłym tygodniu. Pokoje hotelowe zlewały się ze sobą. Kolejne koncerty, podobne miejsca. Tym żyła od pięciu lat. Kim była? Wokalistką? Tancerką? Dziwką? Pierwsza łza popłynęła jej po policzku bez ostrzeżenia. Otarła ją ukradkiem, ale kolejne już więzły w gardle.

Nie była w stanie śpiewać. Benek usiłował ratować sytuację, więc zapobiegawczo skończył grać, zanim doszli do ostatniej zwrotki. Nie ukłoniła się, wybiegła za kulisy, nie oglądając się za siebie. Musiała stąd uciec. Obezwładniający ból unieruchomił jej ciało, które nie zdążyło zrozumieć, co się z nim dzieje. Dotknęła policzka, rozlewający się ból wwiercał się pod czaszkę. Szczęka chyba była cała, ale z nosa popłynęła strużka krwi. Spróbowała ją wytrzeć.
– Zgłupiałaś? – usłyszała nabrzmiały emocjami głos Menago.
– Przerywasz występ i schodzisz ze sceny?! Na gwiazdorzenie musisz jeszcze zapracować. Wracaj, bo chłopaki dwoją się i troją, żeby jakoś zabawić publikę.
– Mam dość – powiedziała, z trudem otwierając usta.
– Mam to w dupie – warknął. – Zbieraj się i na scenę. Tę mroczną stronę Menago odsłonił przed nią zaraz po nagraniu ich pierwszej płyty. Wspólne świętowanie zakończyło się dopiero wtedy, gdy wylądowała z nim w łóżku. Nie pamiętała, kiedy nastąpił pierwszy klaps. Kolejne były już tylko naturalną konsekwencją ostrej zabawy.
– Nie idę. – Wyprostowała się i spojrzała mu w oczy. – Możesz mnie zabić, ale i tak nie wrócę do tego syfu.
– Myślisz, że jak masz ładną buźkę, to możesz więcej niż inne? – drwił. – Znam takie dziewczynki jak ty. Najpierw lecą na kasę i sławę, a później nagle przypominają sobie o marzeniach.

Miała marzenia. Zwłaszcza jedno. I zrobiła wszystko, by je zrealizować. Zaczęła trzy lata temu. Nikomu nie powiedziała, że zapisała się do liceum wieczorowego. W weekendy grali koncerty, znalazła więc w Warszawie szkołę, w której zajęcia odbywały się od poniedziałku do środy. Na początku miała problemy z organizacją, ale szybko doszła do wprawy i kłamała, że odsypia weekend albo musi zrobić zakupy. Próby mieli tylko w czwartki i wtedy pozostawała do dyspozycji zespołu. Na maturę poszła dobrze przygotowana. Przeczytała wszystkie lektury. Nie opuściła też zajęć fakultatywnych. Kiedy zobaczyła wyniki egzaminu, zalała się łzami. Teraz już mogła ogłosić całemu światu, że nie jest zerem. Tyle tylko, że zespół właśnie rozpoczynał letnią trasę koncertową i nikogo nie obchodziła jej matura. Nie przyznała się też, że pod koniec wakacji złożyła dokumenty na Uniwersytecie Warszawskim. Instytut Biochemii – właśnie tam chciała studiować. Czekała tylko na potwierdzenie, że będzie to mogła robić wieczorowo. Drżała, ale nie dała tego po sobie poznać. Jeżeli chciała zmian, nie mogła okazać słabości.
– Zainwestowałem w ciebie, nauczyłem cię wszystkiego, a ty tak po prostu chcesz odejść? – drwił. – Ode mnie się nie odchodzi, księżniczko! – Przysunął usta do jej twarzy. Jego wykrzywione nienawiścią usta szepnęły: – To ja wypierdalam z roboty takie szmaty jak ty.
– To mnie wypierdol – syknęła i ostatkiem sił zdobyła się na to, by odwrócić się do niego plecami. Najpierw szła powoli, usiłując zachować równowagę. Nie zdołała jednak odejść daleko, bo nagle poczuła mocne szarpnięcie za bark. Kiedy odruchowo odwróciła głowę, napastnik bez skrupułów to wykorzystał i ponownie uderzył ją w twarz. Głowa odskoczyła na bok jak u szmacianej lalki. Tym razem krew trysnęła z nosa, zalewając jej twarz. Spróbował zakryć się rękami, ale kolejne ciosy spadały na nią z różnych stron. Upadła na kolana, wciąż osłaniając głowę.
– Kop – szepnęła, krztusząc się krwią. – Szmacie nic nie zaszkodzi. Próżno czekała. Zbolałym wzrokiem omiotła zaplecze. Nikogo w nim nie było. To dziwne, bo zazwyczaj kręciło się tu kilkanaście osób. Powlekła się do wyjścia. Nie miała pojęcia, jak wrócić do Warszawy. Nie znała nawet nazwy wsi, w której była. Szła przed siebie, nie rejestrując odgłosów wokół. Krzyki i gwizdy tłumu zlewały się ze sobą. Zataczała się na boki. Utykała na jedną nogę. Dopiero gdy zerknęła w dół, dostrzegła, że złamał się jej jeden obcas. Zdjęła buty i nierównym krokiem ruszyła tam, gdzie spodziewała się wyjścia.
– Co się stało? Nie rozpoznała głosu. Odwróciła się całym ciałem. Stojący przy niej mężczyzna miał na sobie mundur i właśnie wzywał karetkę.
Pawełek był wyjątkowym dzieckiem. Nawet nie wyobrażała sobie, że macierzyństwo może jej przysporzyć tyle radości. Jednocześnie miała poczucie, że matką została zbyt późno. Wiele czytała o dojrzałym macierzyństwie, ale kiedyś przeczytała też o tym, że istnieje małe prawdopodobieństwo, iż dożyje chwili, gdy na świecie pojawią się jej wnuki. Poza tym dojrzałość wcale nie strzeże przed popełnianiem błędów wychowawczych. Owszem, są inne niż u nastoletnich matek, ale nie można ich wykluczyć.

– Pokroję ciasto. – Wstała i wyszła z salonu. Kuchnię połączyli z jadalnią. Musieli wprowadzić pewne zmiany w układzie mieszkania i odpowiednio za nie zapłacić, ale efekt był zadowalający. Każdy, kto dłużej tu przebywał, szybko zapominał, że znajduje się w bloku. Adela kochała tę przestrzeń. Zawsze marzyła o domu z niewielkim ogródkiem, ale to było jeszcze przed nimi. Może na starość…? Dźwięk dzwonka obwieścił przybycie oczekiwanego gościa. Adela otworzyła drzwi i uśmiechem powitała młodą dziewczynę w poszarpanych dżinsach i grubej pikowanej kurtce z kapturem.
– Dzień dobry – odezwała się studentka. – Jestem Joanna. To ze mną jest pani umówiona na rozmowę – wyjaśniła, energicznie potrząsając dłonią gospodyni. – Zapraszam do salonu. Joanna bez słowa zdjęła wysokie glany i podała kobiecie puchową kurtkę, spod której wyłonił się jasnoróżowy rozwleczony sweterek. Adela coraz lepiej rozumiała, dlaczego Joanna zgodziła się przyjść dzisiaj na rozmowę. Widocznie bardzo potrzebowała tej pracy. W rozmowie telefonicznej wspominała, że poprzedni pracodawcy właśnie wyjechali na pół roku do Holandii, a ona nie może bezczynnie czekać na ich powrót.
– Mam referencje i numer telefonu państwa Bednarków – oświadczyła, wchodząc do salonu. – To jest mój mąż Albert Wiśniewski – wyjaśniła Adela, biorąc od dziewczyny kartkę. Albert przywitał się i zaproponował Joannie herbatę. Kiedy wyszedł do kuchni, Adela zaprosiła ją do salonu i usiadły na kanapie. Przez chwilę wnikliwie czytała treść referencji i co rusz z uznaniem kiwała głową. Joanna w tym czasie zdążyła pobieżnie obejrzeć salon. W oknach nie było firanek. Zamiast nich wisiały grube tłoczone rolety w kolorze szarym. W podobnej tonacji utrzymano kanapę. Białe lakierowane meble niemal odcinały się od ciemnej podłogi. Tylko fotel z wysokim zagłówkiem był pstrokaty. Jej wzrok przyciągnął nowoczesny, zawieszony tuż nad telewizorem obraz, na którym namalowano różnobarwne plamy. Na pozór przypominał dziecięcy bohomaz, ale nowoczesny i bardzo oryginalny wystrój wnętrza kazał jej sądzić, że autorem jest jakaś wschodząca gwiazda malarstwa. Może zdołałaby dostrzec nazwisko umieszczone w rogu obrazu, ale światło w salonie było zbyt przyciemnione.
– Nie wiedziałam, że ma pani aż tak długi staż pracy z dziećmi – zaczęła Adela, odkładając kartkę na szklany stolik.
– Pilnowałam dzieci sąsiadów już wtedy, gdy chodziłam do liceum – tłumaczyła, uśmiechając się.
– Lubiłam to zajęcie i miałam kieszonkowe na drobne wydatki. Jasne, niedbale postrzępione włosy opadły Joannie na czoło, częściowo zakrywając szare oczy. Ciągle musiała je przeczesywać dłonią, ale te uparcie wracały na swoje miejsce. – Rozumiem, że ma pani doświadczenie w opiece nad niemowlętami? – spytał Albert, wchodząc do salonu z filiżanką herbaty malinowej, którą ustawił przed Joanną.
– Oczywiście. Jasiem opiekowałam się od trzeciego miesiąca życia, bo pani Bednarek musiała szybko wrócić do pracy.
– Pawełek ma siedem miesięcy. – Adela uśmiechnęła się, spoglądając w stronę wózka. – I jest bardzo grzecznym dzieckiem. Czy może nam pani powiedzieć… – Proszę mi mówić po imieniu – przerwała Albertowi.
– Dobrze, skoro tak sobie życzysz – zgodził się. – W takim razie powiedz nam, jak wygląda twój dzień opieki nad dzieckiem.
– Nie da się ułożyć jednakowego schematu, bo każdy dzień przynosi coś nowego. Staram się bawić z dzieckiem, zgodnie z metodą Montessori podążać śladem jego zainteresowań i je rozwijać.
– Wspominałaś, że studiujesz pedagogikę – wtrąciła Adela z zadowoleniem.
– To wprawdzie pedagogika specjalna, ale lubię tę dziedzinę. Naprawdę dużo się uczę i już nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie zacznę pracować z dziećmi niepełnosprawnymi.
– W przypadku Pawełka praktyki nie zdobędziesz, ale to zawsze nowe doświadczenie – oznajmił Albert.
– Na którym jesteś roku? – spytała Ada.
– Na drugim.
– Wybrałaś już temat pracy licencjackiej?
– Wciąż się nad nim zastanawiam.
– Czy opieka nad Pawełkiem nie będzie ci przeszkadzać w nauce? – zapytał.
– Pani Adela powiedziała, że mogę przychodzić po południu. Wtedy już nie mam zajęć na uczelni.
– Czy zdołasz być około czternastej trzy razy w tygodniu?
– Nie będzie z tym najmniejszego problemu. Czyli jesteśmy wstępnie umówieni – oświadczył Albert.
– Pozostaje kwestia finansowa. Jakie są twoje oczekiwania?
– Piętnaście za godzinę?
– W takim razie sprawę uważam za załatwioną – powiedział Albert i ochoczo potrząsnął dłonią młodej dziewczyny.
– Czy teraz mogę zobaczyć państwa synka?
– Zapraszam. – Adela podniosła się z kanapy i podeszła do wózka. Dziecko leżało, zabawnie mrużąc oczy. Wciąż przebierało paluszkami, ale nie wydawało żadnych dźwięków.
– Jaki piękny – zachwyciła się Joanna. – Cześć, maluchu. Dziecko nie zwróciło na nią uwagi, zainteresowane własnymi dłońmi. – Jak się masz? Pewnie jesteś zmęczony po całym dniu świątecznych wrażeń – dociekała, a uśmiech nie znikał z jej twarzy. Spróbowała dotknąć dłoni dziecka, ale nie spotkało się to z jego reakcją. Chłopiec wciąż wpatrywał się w przestrzeń gdzieś za nią. – Obiecuję ci, że wkrótce zaczniemy niezłą zabawę. Już to widzę, jak będziemy razem raczkować po podłodze. I wiesz co? Urządzimy wyścig. A jestem w tym naprawdę niezła – opowiadała mocno przejęta.
Tymczasem dziecko podrygiwało we własnym rytmie. Jego jasne włosy, nieco wytarte na czubku głowy, z przodu sięgały oczu. Widocznie dlatego Adela zaczesała je na bok. Ciemne oczy odbijały się od jasnej cery i sprawiały wrażenie nieobecnych. Joanna przez cały czas śledziła ruchy dziecka i była coraz bardziej przekonana, że coś tu nie gra. Przypomniała sobie jeden z niedawnych wykładów. To niemożliwe, żeby miała rację. Wiele czytała o różnych przypadkach, ale dotychczas nie spotkała takiego dziecka. Wykładowca na zajęciach powiedział wprawdzie, że w ostatnich latach coraz częściej diagnozuje się te schorzenia u dzieci, ale wciąż nie są powszechne. A może przesadza? W końcu jest dopiero na drugim roku studiów. Może jej umysł jest zbyt przeciążony i dlatego wszędzie widzi tylko problemy? Na pewno musi odpocząć. Tych kilka dni powinna poświęcić na wypoczynek, żeby nie zrazić do siebie nowych pracodawców. Wystarczy, że poprzedni wzięli nogi za pas, gdy zaczęła zbyt głęboko wchodzić w ich rodzinne relacje. Zagryzła wargi i odwróciła się w stronę stojącej tuż za nią Adeli.
– Rzeczywiście, Pawełek jest cudownym chłopcem – powiedziała.
– Czyli od stycznia będziesz się nim opiekować? – upewniła się Adela.
– Z ogromną przyjemnością.
– Twoja herbata. – Albert wskazał na kolorową filiżankę, nad którą wciąż unosiła się para. – Spróbujesz ciasta od mojej mamy?
– Chętnie – odparła i nieco ciszej dodała: – Dawno takiego nie jadłam. Adela nałożyła na talerzyk kawałek ciasta i podała go dziewczynie. Ta powoli przeżuwała kęs za kęsem, jedynie potakując gospodarzom i wciąż wpatrując się w dziecko. Myślami była zupełnie gdzieś indziej. A wzbierający w niej niepokój niemal ją obezwładniał.